To film o tym, jak wszyscy jesteśmy połączeni węzłami wzajemnych relacji, na przestrzeni czasu i bez względu na miejsce. Dużo intertekstualnych nawiązań, w tym do filmów katastroficznych, przepowiedni czy ... postaci Burusa Wirisa (zapis fonetyczny ;))
Gatunkowo najbliżej mu jest do komedii nostalgicznej, przy której można się uśmiechnąć ale i popaść w lekką melancholię. Tym, co go wyróżnia jest struktura. Zbiór pozornie niezwiązanych ze sobą historii zarysowywanych przed widzem jak punkty na mapie, których relacja zostaje określona w pełni dopiero w finale.
Naprawdę warto zobaczyć, jeśli ktoś ma okazję. To także jeden z tych filmów, do których najlepiej podejść z umysłem wolnym od koncepcji i oczekiwań.